Gdyby jeszcze kiedyś zapytano mnie na ulicy czym jest
modlitwa lub poproszono mnie, bym podał przykład modlitwy, to bym wymieniał:
różaniec, litanie, koronkę itp. I przyznajmy się szczerze przed sobą (ja akurat
robię to publicznie) – były takie momenty (lub może wciąż tak jest), gdy modlitwa kojarzyła się nam z
czymś NUDNYM i długim, z powtarzaniem paciorków, czytaniem modlitw ze
skarbczyka. Siłę i piękno takich modlitw, jak choćby różaniec święty odkryłem
dopiero lata później, ale o tym za chwilę.
Już czwarty lub piąty raz wracam do książki o. Joachima Badeniego
Prosta modlitwa (gorąco polecam) i wciąż wydaje mi
się, że wszystko w niej jest tak mocno dla mnie. Ale do rzeczy. o. Badeni mówi
o pewnym rozdarciu, które zapanowało po grzechu pierworodnym, dzięki któremu
uciekamy bardzo często od RELACJI osobowej z Panem Bogiem (który jest Osobą) w
stronę rozmaitych technik, metod czy szkół duchowości. Od razu wybaczcie mi dość obszerny cytat, ale
jest to tak genialne, że "grzechem" byłoby się nie podzielić:
My, dominikanie, mamy obowiązek
medytować codziennie pół godziny, w innych zakonach jeszcze dłużej. Najdłużej
medytują nowicjusze. Zapisuję sobie „punkty” do medytacji. Co to znaczy jednak,
że ja - jako chrześcijanin - muszę medytować? Odmawiam Ojcze nasz - modlitwę,
której nauczył nas Jezus. Przychodzę do Ojca niebieskiego. „Witam Cię Ojcze,
kochany Tatusiu, zamierzam z Tobą porozmawiać i zapisałem to w punktach”, czyli
zaczynam medytować. „Jest tu pierwszy punkt, drugi punkt i potem trzeci”. „Czy ty
masz bzika, zwariowałeś? Co się z tobą, człowieku, dzieje?” - powie ziemski
tatuś.”Ze mną rozmawia się od razu. Przychodzisz, mówisz, o co ci chodzi”.
Żeby nie oskarżono mnie o negowanie tych modlitw, które
między innymi wymieniłem na początku – one SĄ POTRZEBNE! Potrzebne są szkoły
duchowości – augustiańskie, ignacjańskie, karmelitańskie (sam korzystam z ignacjańskiej), potrzebny jest
różaniec (który uwielbiam) i litania loretańska, potrzebny jest brewiarz i
wszelkie modlitwy czytane. Ale najważniejsza jest moja RELACJA z Panem Bogiem. Czasem sobie myślę, jak śmiesznie musimy wyglądać z naszymi pobożnymi minami i ruchami, natchnionym głosem i uroczystymi słowami. Tak nastawieni przychodzimy na spotkanie z Tatą.
Wspomniałem, że Bóg jest Osobą. A skoro jest Osobą to
znaczy, że jest kimś żywym, który słucha, czuje, ma jakieś zamiary wobec nas i –
jeśli my dobrze potrafimy słuchać – odpowiada na nasze modlitwy. Wiele zmieniło
się w moim życiu, gdy zacząłem na poważnie brać Słowo Boże jako coś, co jest
konkretnie skierowane do mnie. I do
dziś On mnie zaskakuje, gdy o coś się wkurzam, żalę się, lub ktoś mnie czymś zrani a on potrafi dać mi
taką odpowiedź. Czasem idzie mi w pięty, czasem delikatnie dotyka lub skłania, bym sięgnął do czegoś głębiej, czasem mówi: "Nie przejmuj się. Jestem z Tobą". Ale odpowiada.
Wielokrotnie przychodzi do nas pokusa żeby traktować Pana
Boga jak sklep, w myśl zasady: klient płaci klient wymaga. Więc skoro, Panie
Boże, pomodliłem się tą nowennę, zmówiłem 3 różańce, byłem na mszy, to Ty mi to
musisz dać. Wyobraźcie sobie sytuację, że podchodzicie do osoby, którą kochacie
(i która was kocha) i zaczynacie rozmowę w ten sposób: cześć, fajnie Cię
widzieć, ale musisz zrobić dla mnie to, to i to, załatwić to i przynieść tamto.
Brzmi to karykaturalnie, a niestety – często bywa, że właśnie tak wygląda nasza
modlitwa.
Tak mnie jakoś ostatnio Duch Święty prowadzi, że ostatnio każdą moją
modlitwę zaczynam uwielbieniem – obojętnie czy coś wkurzy, czy coś mi się nie
uda, czy coś mnie boli, czy nawet coś dobrego mi się przytrafi. Zastanawiałem
się o co w tym chodzi i tak sobie myślę, że to chyba dobry trop. I od razu trzy
przykłady, które mnie ostatnio dotknęły.
Ostatnio modląc się z Diakonią Modlitwy przypomniał mi się
obraz Mojżesza z uniesionymi rękami z Księgi Wyjścia (Wj 17). Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione
do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita.
Kiedy nie uwielbiam, kiedy wszystkiego co mi się w życiu przytrafia nie odnoszę
do Boga, a zamiast tego się zadręczam i oskarżam – ktoś inny ma przewagę. Chyba
nie muszę dodawać kto.
Zachwycił mnie także Tobiasz z wczorajszego pierwszego
czytania (Tb 2, 10-23). Mimo, że oślepł w dość kuriozalny sposób (Podczas gdy spał, spadł z gniazda
jaskółczego ciepły gnój na jego oczy), to on jednak nie szemrał przeciw Bogu, że go dotknęło nieszczęście ślepoty, lecz
pozostał nieporuszony w bojaźni Bożej, składając
Bogu DZIĘKI przez wszystkie dni swego życia. Przykład wiary, której ja
chyba długo nie będę miał.
I na dokładkę Maryja, która chyba powinna stać się dla nas
wzorem modlitwy uwielbienia ze swoim Magnificat
ze święta Nawiedzenia (Łk 1, 46-56). Na słowa Elżbiety, że jest błogosławiona między niewiastami, Maryja
odpowiada: Wielbi dusz moja Pana. Już w pierwszym zdaniu zwraca uwagę, kto jest dawcą wszelkiego
dobra, bo to On wejrzał na uniżenie
Służebnicy swojej.
Bóg jest Osobą, więc rozmawiajmy z nim jak z Osobą. Podobnie
jak o. Badeni Myślę, że Pan Bóg bardzo chce,
żeby dziś ludzie zwracali się do Niego w prosty sposób. Tak, jak to robią
dzieci.
A kto nie stanie się jak dziecko…
(2 Tm 2, 3 - Psalm 8)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz