Czytając tyrady Jezusa na faryzeuszów z ostatnich czytań liturgicznych można się przerazić lub przynajmniej zdziwić. Choć nieraz Jezusa przedstawia się nam jako takiego pluszowego misia-przytulankę, który wszystkim błogosławi, przytula i dobrze czyni, tu pokazuje się nam z innej strony. Obłudnicy, przewodnicy ślepi, groby pobielane, mordercy – Biada! Czytając te kilka określeń z myślą o zastosowaniu ich do siebie (wszak o to chodzi w czytaniu Słowa Bożego by odnaleźć tam siebie i swoje postawy) przechodzi mnie dreszcz. Czy ja naprawdę taki jestem? Mocne to słowa, jednak ciągle jakby z tyłu głowy coś świta, że to nadal jest Dobra Nowina.
Dzisiejsza Ewangelia wprowadziła
we mnie pewien niepokój. Pewnie z racji tego, że skupiłem się tylko na ostatnim
akapicie przypowieści o talentach (Mt 25, 14-30). Po dłuższym zastanowieniu
jednak stwierdziłem, że warto ten lęk przekształcić w „twórczy niepokój”
i zastanowić się co zrobić, żeby
usłyszeć od Pana: Dobrze, sługo dobry i
wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do
radości twego pana!
Życie uczy nas wielu rzeczy i
postaw, i dobrych i złych. Z dobrych rzeczy moim wielkim odkryciem jest to, że powinienem
mieć wielkie pragnienia. Skoro mam samego
Boga za Ojca i skoro On faktycznie posiada te wszystkie przymioty, które mu się
przypisuje – mogę bardzo wiele i moje życie nie musi być byle jakie. Moje życie
to nie musi być dziadostwo. Skoro Jezus mówi: Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości,
to nie są to tanie obietnice, byle się skusić na jakieś „zbawienie” w myśl
zasady: Obiecanki cacanki, a głupiemu radość. On chce mi dać prawdziwe
Życie-w-Obfitości. Często jest tak, że boimy się prosić o wielkie rzeczy.
Wydaje mi się jednak, że skoro Bóg jest naprawdę tak wielkim Bogiem jak pisze o
Nim Biblia, On chce nas obdarowywać wielkimi rzeczami. Możemy otrzymać tyle,
ile oczekujemy. A jeśli oczekujemy mało – Bóg da nam mało.
Nie chciałbym robić tu wykładów z
ekonomii, bo się na tym nie znam. Patrząc jednak na dzisiejszy
fragment muszę jednak stwierdzić, że Bóg jest świetnym biznesmenem. Bo że chce żąć tam, gdzie nie posiał, i zbierać
tam, gdzie nie rozsypał. I nie chodzi tu wcale o jakieś wchodzenie Pana
Boga z buciorami w naszą rzeczywistość
(naszą jak naszą – w końcu to On jest Stwórcą). Jeśli mielibyśmy szukać tu na
ziemi jakiegoś celu w życiu to jest on prosty – żyć na chwałę Bożą, a więc w
obfitości. Bóg daje nam mnóstwo łask i darów, których często nie dostrzegamy,
widząc tylko „szklankę do połowy pustą”. Nie dostrzegamy tego, co mamy a na co
niczym sobie nie zasłużyliśmy. Po prostu - jesteśmy Jego dziećmi. A skoro
jesteśmy dziećmi Dającego, to naturalnym odruchem powinna być chęć odpowiedzi
na tę miłość, którą On ma dla nas.
Św. Ignacy z Loyoli piszę w tzw.
Fundamencie Ćwiczeń Duchownych, że Człowiek
po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a
przez to zbawił duszę swoją (ĆD, 23). W skrócie mówiąc – by widział dary
Boga w swoim życiu, przyjmował je i pragnął odpowiadać. Pewnym następstwem jest
zasada „Magis”, która naturalnie nasunęła mi się po refleksji nad tą
przypowieścią – byśmy spośród wszystkich
(…) rzeczy pragnęli tylko tego i to tylko wybierali, co nas bardziej prowadzi do celi, dla którego
zostaliśmy stworzeni. I nie musi to dotyczyć tylko rzeczy związanych ściśle
z modlitwą. Wszystko, co stworzył Bóg jest dla nas – ważna jest jednak wolność
w korzystaniu z „rzeczy”, by one nas przybliżały do Boga, a nie oddalały od
Niego. Bo tylko On jest źródłem szczęścia – nie tylko tego wiecznego, ale także
tego doczesnego.
Jezus nawet wtedy, gdy mówi do
nas Biada! głosi nam Dobrą Nowinę. Bo
nie po to przyszedł na świat by nas dobić, ale by nas uzdrowić. Choć żyjemy w czasach, gdzie środki przeciwbólowe są w
praktyce lekarskiej bardziej dostępne niż kiedyś, to niejeden lekarz musi nam
zadać ból, by nas wyleczyć. Tak samo Jezus – mówi nam sługo zły i gnuśny po to, by nami wstrząsnąć. Byśmy w końcu zaczęli
prawdziwie żyć.