poniedziałek, 16 czerwca 2014

Kryzys



Budowanie relacji z Bogiem jest pracą tyleż żmudną i trudną, co owocną. Czytając Biblię, będąc we wspólnocie, przystępując do sakramentów, słowem – doświadczając na wszelakie sposoby Jego dobroci i miłości czujemy, że powolutku, małymi kroczkami postępujemy do przodu, choć czasem trzeba się o kilka cofnąć.

A potem przychodzi kryzys i wszystko rozsypane w drobny mak. Każdy kto tego doświadczył doskonale to wie.

Bardzo bliski jest mi prorok Eliasz przebywający na Horebie. Eliasz po wielu sukcesach „ewangelizacyjnych”, po tym jak zdecydowanie występował przeciwko bałwochwalstwu króla Achaba i bezpośrednio po sprowadzeniu ognia z nieba i wytraceniu czterystu pięćdziesięciu proroków Baala siedzi przerażony w jaskini. Wielki prorok, działający cuda w mocy Bożej wobec króla i ludu izraelskiego opada z sił, jest bezradny. Zamyka się. Ucieka przed królową Izebel jakby był zwyciężonym, a nie wielkim zwycięzcą. W tym kontekściebardzo prawdziwe są słowa kard. Martiniego: Doświadczenie poucza nas, że niejednokrotnie szczyt sukcesu zapowiada kryzys nerwowy: angażujemy całą naszą energię, aby osiągnąć jakiś rezultat, lecz gdy to się stanie, kończy się wytrzymałość naszych sił. Prorokowi zdarzyło się prawdopodobnie coś podobnego; odwaga, by biec szybciej od koni, aż do bram pałacu Izebeli, doprowadziłą go do kryzysu, wyczerpania, załamania.

Przeszywające są słowa Eliasza: Wielki już czas Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków. Z jednej strony wybrzmiewa jakieś rozczarowanie Bogiem. Jest On jakby nieobecny, wydaje się, że przegrał batalię o swój Naród Wybrany, który odwrócił się od Niego. Dalekim echem będzie późniejsze wołanie apostołów do Jezusa w czasie burzy: Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy? Z drugiej strony – rozczarowanie Eliasza samym sobą i niepowodzeniem swojej misji - aż do tego stopnia, że pragnie śmierci.

Dobrze znamy te stany. Kiedy wołamy do Boga (albo już daliśmy sobie z tym spokój), kiedy rodzi się w nas ogromny bunt, żal, że już nic Go nie obchodzimy, że miał być dobrym Ojcem a opuszcza nas w momencie, gdy Go potrzebujemy najmocniej. Żal do Boga, ale i do innych ludzi, że nas nie rozumieją, że się od nas odwracają, choć nieraz jest wręcz przeciwnie a my nie zauważamy ich obecności. Wreszcie rozczarowanie tym, że nie domagamy, że znowu zawaliliśmy, że mieliśmy już być porządnymi ludźmi, bez skazy, przestrzegającymi przykazań, dobrymi dla innych. Dochodzi tu jeszcze jedna zadra – nie jestem lepszy od moich przodków. Zarzekaliśmy się, że nie będziemy jak inni, że nie będziemy powielać grzechów naszych rodziców, a chwila po chwili coraz bardziej się do nich upodabniamy, nawet wbrew sobie. Ile razy powtarzałem sobie, że ze mną będzie inaczej, że przerwę w końcu tą złą passę, że ten grzech pokoleniowy zatrzyma się na mnie? Wiele razy.

Ale Bóg przychodzi z pocieszeniem. Najciekawsze jest to, że wcale nie jest powiedziane, że Bóg był w szmerze łagodnego powiewu – jest jedynie mowa o tym, że nie było Go w wichurze, trzęsieniu ziemi i ogniu. Zanim jednak przyjdzie z pocieszeniem zadaje dość prowokujące pytanie: Co ty tutaj robisz, Eliaszu? Co tak naprawdę Cię tu sprowadziło i co jest źródłem Twojego śmiertelnego przerażenia? Może to być szansa na konfrontację z czymś, co siedzi w nas od lat, a czego nigdy nie chcieliśmy wydobyć na światło dzienne. Przede wszystkim zaś – naszym powołaniem z pewnością nie jest siedzenie w jaskini.
Co ty tutaj robisz, Mateuszu?

Mietek Szcześniak z Anną Marią Jopek śpiewają: Czekaj na wiatr, w górę niech uniesie Cię. Nie musisz się bać kiedy skrzydła wiary masz. Wydaje się, że wiara jest niezbędnym składnikiem tego, by Bóg mógł się z nami spotkać i nas pocieszyć. Wiara, która wcale nie musi być wiarą na miarę wielkich świętych Kościoła, ale taka na jaką nas stać w tym momencie. Jemu to wystarczy.

Po tym spotkaniu z spotkaniu Eliasz znów jest posłany przez Boga do pełnienia misji. Pomógł wiatr. Nam też może pomóc – być może nie po to, by uśmierzyć nasz ból, ale byśmy wyszli w końcu z naszej jaskini i by szmer łagodnego powiewu mógł zawiać nam lekko w plecy i popchać do przodu.

Kryzys może być zaczynem czegoś dobrego. Nawet jeśli jeszcze nie potrafię tego dostrzec.


Czekam, Panie.