środa, 5 marca 2014

Miłość ukrzyżowana



Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie- jeśli nie trwa w winnym krzewie- tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. (…) Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. (J 15, 4. 9-10)

Prawo miłości jest czymś najbardziej podstawowym, jest sercem Dobrej Nowiny. Zależność wydaje się wręcz banalna – jaką mam relację ze Stwórcą, taką będę miał ze wszystkimi i z samym sobą. Niestety, jak to zwykle w życiu bywa, łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać- nie. (Rz 7, 18)

Coraz mocniej przekonuję się, że wszelkie wypełnianie prawa lub choćby najpiękniejszej i najszlachetniejszej tradycji bez miłości jest niczym. Ona jest fundamentem wszystkiego. Niesamowicie adekwatne jest tu augustynowe Kochaj i rób co chcesz! Gdybyśmy we wszystko co robimy wkładali miłość, zmienialibyśmy rzeczywistość i burzyli mury. Ta piękna w gruncie rzeczy motywacja zmienia się jednak w momencie gdy sobie uświadomimy, że prawdziwa miłość to miłość ukrzyżowana.

Nie potrafię się zgodzić na Boga, który ma przybite ręce i nogi do krzyża i nic nie może. Nie potrafię się zgodzić na Boga, który jest opluwany, wyszydzany, który jest pośmiewiskiem, głupstwem w oczach świata. Nie potrafię się zgodzić na to, że schyla się i umywa mi nogi. Wolę Go triumfującego, chodzącego w chwale, uzdrawiającego, showmana, celebrytę. I najlepiej, żebym jeszcze i ja coś ugrał dla siebie, jakąś małą prowizję za bycie grzecznym katolikiem.

Moje fałszywe obrazy Boga.

Moje fałszywe postrzeganie rzeczywistości.

Jezus będzie przez 40 dni wychował nas do miłości. Będzie cierpliwie tłumaczył i wyjaśniał na czym polega życie na tym naszym ziemskim grajdołku – o ile będziemy chcieli słuchać. I sam pokaże, jak wygląda miłość w praktyce. Bo bez praktyki nie ma ona żadnego sensu.

Ryzyko zranienia jest ogromne. Zawsze jest, kiedy przestajemy kalkulować a zaczynamy naprawdę wchodzić w to na maxa. To nieustanne ryzyko, że dostaniemy po grzbiecie. Mimo to warto. Skoro sam Syn Boży zdecydował się na taki krok, czemu ja miałbym nie spróbować?