poniedziałek, 16 marca 2015

Getsemani

fot. Stig Nygaard (CC)


Potem wyszedł i udał się , według zwyczaju , na Górę Oliwną : towarzyszyli Mu także uczniowie . Gdy przyszedł na miejsce , rzekł do nich : « Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie ». A sam oddalił się od nich na odległość jakby rzutu kamieniem, upadł na kolana i modlił się tymi słowami : « Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!» Wtedy ukazał Mu się anioł z nieba i umacniał Go. Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię. (Łk 22, 39-44)

Często zdarza mi się doświadczać poczucia nieobecności Boga. Nie wchodzę w już w to, czy dzieje się tak przez moje zaniedbanie, czy też [Bóg chce nas] wypróbować, na ile nas stać i jak daleko postąpimy w jego służbie i chwale bez takiego [odczuwanego] wsparcia pocieszeń i wielkich łask. (ĆD nr 322) Gdzie On wtedy jest, kiedy nie daję rady, kiedy nie rozumiem swojego położenia, kiedy wszystko „wali mi się na głowę” a zmysły duchowe odmawiają posłuszeństwa? W odległości jakby rzutu kamieniem. Ciągle w zasięgu mojego wzroku, coraz bardziej przytępionego przygnębieniem.

Jezus, Bóg-Człowiek doświadczał tych samych uczuć co ja, kiedy osaczyły mnie ciemności. Wziął je na siebie, nie uciekł przed nimi, ale ich doświadczył, żeby jeszcze lepiej mnie zrozumieć. Kiedy wypowiada słowa Ojcze , jeśli chcesz , zabierz ode Mnie ten kielich, wyraża to co czuje moje serce. Ale natychmiast wstawia się za mnie u Ojca i walczy w moim imieniu; walczy o mnie ze wszystkimi moimi demonami. W Jego usta można by włożyć słowa psalmisty: Osaczyły mnie wszystkie narody, lecz starłem je w imię Pańskie.  Osaczyły mnie w krąg, tak, osaczyły mnie, lecz starłem je w imię Pańskie. Osaczyły mnie w krąg jak pszczoły, paliły jak ogień ciernie: lecz starłem je w imię Pańskie. (Ps 118, 10-12)

Kiedy ukazał Mu się anioł z nieba i umacniał Go – widział w nim moją i twoją twarz. Pocił się krwią, szeptem powtarzając moje i twoje imię. To ja i ty byliśmy jego Pasją.


A zrobił to po to, abyśmy mogli z Nim zmartwychwstać – trzeciego dnia, jak oznajmia Pismo.

środa, 3 grudnia 2014

Czekanie


Nie będę dziś zbyt odkrywczy, ale kilka dni temu kolejny raz dotarło do mojej zakutej głowy, że Adwent to nie żadne oczekiwanie na Uroczystość Bożego Narodzenia, ale oczekiwanie na to, że Pan przyszedł powtórnie. Tak ostatecznie, żeby wszystko się miało nowy początek już z Nim, w Jego obecności, bez całego cierpieniu i bólu, w którym żyjemy na tym świecie. Pewnie dlatego w swojej mądrości Kościół osadza Adwent na początku roku liturgicznego, jako swego rodzaju „nowe otwarcie” – bo On już naprawdę jest tuż tuż!
Chciałbym się z wami czymś podzielić. Przyznam szczerze, że Adwent dopiero u progu, a u siebie widzę już pierwszy owoc. Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie było u mnie takiej tęsknoty i takiego pragnienia żeby On już naprawdę przyszedł. Być może to przez to, że od dłuższego czasu nie jest u mnie kolorowo i zdecydowanie więcej mam powodów do zmartwień i smutku, niż do radości. Ale jednocześnie najmocniej jak dotąd odczuwam jak bardzo jestem w Jego rękach.
Może nam być źle, może się nam wydawać że utknęliśmy w potrzasku bez wyjścia, że nasze życie nie ma sensu, że problemy tak nas przytłaczają, że więcej nie damy rady unieść. Jestem jednak przekonany, że On nie chce dla nas takie życia i nie dopuści, żebyśmy trwali w takim stanie w nieskończoność, bo nie po to zostaliśmy stworzeni. Jesteśmy dziećmi Boga. Jesteśmy Jego Oblubienicą, a On już biegnie żeby nas ocalić i wyrwać z tego marazmu; żeby nam pokazać po co tak naprawdę jesteśmy, jaka jest nasza życiowa misja. Nie pozwól wmówić sobie, że nigdy nie będzie lepiej – jeśli oddałeś Mu swoje życie, to jesteś w dobrych rękach. Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś – nie czekaj już dłużej, bo samemu nic lepszego nie wymyślisz. On jest dobry. On mówi:  oto wyryłem Cię na obu dłoniach (Iż 49, 16), a z Jego Słowem się nie dyskutuje – jeśli tak powiedział, to tak właśnie jest.
Wiem, pomyślicie, że to wbrew logice, ale przecież miłość jest wbrew logice. Miłość, właśnie przez to, że nie rządzi się prawem ekonomii, zysku i strat, ale że jest karmiona Wiarą i Nadzieją potrafi zmieniać rzeczywistość i nadawać jej sens. Zresztą – zerknijcie na 1 Kor 13, a św. Paweł lepiej wam to wytłumaczy.
Strasznie wzruszają mnie Tesaloniczanie, do których św. Paweł kierował swój list. Ci ludzie naprawdę zawierzyli Słowu. Po prostu, tak uwierzyli w przyjście Pana i czekali na to, że stwierdzili, że po mają pracować i się trudzić, skoro już jutro, już za godzinę, za minutę może przyjść Pan! Dobrze jednak, że trafili na mądrego człowieka Pawła, który ich koryguje, mówiąc: Kto nie chce pracować, niech też nie je (2 Tes 3, 10b). To nam pokazuje, że nasze oczekiwanie nie ma być bierne, ale aktywne. Nie mamy siedzieć bezczynnie, ale nasze czuwanie to ma być konkretna robota.
Jak to zrobić? Bardzo prosto.
Nie zamykaj się w swojej matni. Nie bagatelizuj swoich problemów, ale tez nie wyolbrzymiaj. Na pewno masz kogoś, komu teraz jest gorzej od Ciebie. Idź do niego. Bądź przy tej osobie. Spotkaj się z nią, zrób coś dla niej bezinteresownie, powiedz dobre słowo, oznajmij Dobrą Nowinę. Możesz nawet napisać smsa. Dla Ciebie to parę groszy, a możesz komuś ocalić życie. Serio. Wstań i zrób to.
Jezu, przyjdź wreszcie. Nie ociągaj się i nie zwlekaj, tylko przyjdź.
Bo czekam.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Kryzys



Budowanie relacji z Bogiem jest pracą tyleż żmudną i trudną, co owocną. Czytając Biblię, będąc we wspólnocie, przystępując do sakramentów, słowem – doświadczając na wszelakie sposoby Jego dobroci i miłości czujemy, że powolutku, małymi kroczkami postępujemy do przodu, choć czasem trzeba się o kilka cofnąć.

A potem przychodzi kryzys i wszystko rozsypane w drobny mak. Każdy kto tego doświadczył doskonale to wie.

Bardzo bliski jest mi prorok Eliasz przebywający na Horebie. Eliasz po wielu sukcesach „ewangelizacyjnych”, po tym jak zdecydowanie występował przeciwko bałwochwalstwu króla Achaba i bezpośrednio po sprowadzeniu ognia z nieba i wytraceniu czterystu pięćdziesięciu proroków Baala siedzi przerażony w jaskini. Wielki prorok, działający cuda w mocy Bożej wobec króla i ludu izraelskiego opada z sił, jest bezradny. Zamyka się. Ucieka przed królową Izebel jakby był zwyciężonym, a nie wielkim zwycięzcą. W tym kontekściebardzo prawdziwe są słowa kard. Martiniego: Doświadczenie poucza nas, że niejednokrotnie szczyt sukcesu zapowiada kryzys nerwowy: angażujemy całą naszą energię, aby osiągnąć jakiś rezultat, lecz gdy to się stanie, kończy się wytrzymałość naszych sił. Prorokowi zdarzyło się prawdopodobnie coś podobnego; odwaga, by biec szybciej od koni, aż do bram pałacu Izebeli, doprowadziłą go do kryzysu, wyczerpania, załamania.

Przeszywające są słowa Eliasza: Wielki już czas Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków. Z jednej strony wybrzmiewa jakieś rozczarowanie Bogiem. Jest On jakby nieobecny, wydaje się, że przegrał batalię o swój Naród Wybrany, który odwrócił się od Niego. Dalekim echem będzie późniejsze wołanie apostołów do Jezusa w czasie burzy: Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy? Z drugiej strony – rozczarowanie Eliasza samym sobą i niepowodzeniem swojej misji - aż do tego stopnia, że pragnie śmierci.

Dobrze znamy te stany. Kiedy wołamy do Boga (albo już daliśmy sobie z tym spokój), kiedy rodzi się w nas ogromny bunt, żal, że już nic Go nie obchodzimy, że miał być dobrym Ojcem a opuszcza nas w momencie, gdy Go potrzebujemy najmocniej. Żal do Boga, ale i do innych ludzi, że nas nie rozumieją, że się od nas odwracają, choć nieraz jest wręcz przeciwnie a my nie zauważamy ich obecności. Wreszcie rozczarowanie tym, że nie domagamy, że znowu zawaliliśmy, że mieliśmy już być porządnymi ludźmi, bez skazy, przestrzegającymi przykazań, dobrymi dla innych. Dochodzi tu jeszcze jedna zadra – nie jestem lepszy od moich przodków. Zarzekaliśmy się, że nie będziemy jak inni, że nie będziemy powielać grzechów naszych rodziców, a chwila po chwili coraz bardziej się do nich upodabniamy, nawet wbrew sobie. Ile razy powtarzałem sobie, że ze mną będzie inaczej, że przerwę w końcu tą złą passę, że ten grzech pokoleniowy zatrzyma się na mnie? Wiele razy.

Ale Bóg przychodzi z pocieszeniem. Najciekawsze jest to, że wcale nie jest powiedziane, że Bóg był w szmerze łagodnego powiewu – jest jedynie mowa o tym, że nie było Go w wichurze, trzęsieniu ziemi i ogniu. Zanim jednak przyjdzie z pocieszeniem zadaje dość prowokujące pytanie: Co ty tutaj robisz, Eliaszu? Co tak naprawdę Cię tu sprowadziło i co jest źródłem Twojego śmiertelnego przerażenia? Może to być szansa na konfrontację z czymś, co siedzi w nas od lat, a czego nigdy nie chcieliśmy wydobyć na światło dzienne. Przede wszystkim zaś – naszym powołaniem z pewnością nie jest siedzenie w jaskini.
Co ty tutaj robisz, Mateuszu?

Mietek Szcześniak z Anną Marią Jopek śpiewają: Czekaj na wiatr, w górę niech uniesie Cię. Nie musisz się bać kiedy skrzydła wiary masz. Wydaje się, że wiara jest niezbędnym składnikiem tego, by Bóg mógł się z nami spotkać i nas pocieszyć. Wiara, która wcale nie musi być wiarą na miarę wielkich świętych Kościoła, ale taka na jaką nas stać w tym momencie. Jemu to wystarczy.

Po tym spotkaniu z spotkaniu Eliasz znów jest posłany przez Boga do pełnienia misji. Pomógł wiatr. Nam też może pomóc – być może nie po to, by uśmierzyć nasz ból, ale byśmy wyszli w końcu z naszej jaskini i by szmer łagodnego powiewu mógł zawiać nam lekko w plecy i popchać do przodu.

Kryzys może być zaczynem czegoś dobrego. Nawet jeśli jeszcze nie potrafię tego dostrzec.


Czekam, Panie.


środa, 5 marca 2014

Miłość ukrzyżowana



Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie- jeśli nie trwa w winnym krzewie- tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. (…) Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. (J 15, 4. 9-10)

Prawo miłości jest czymś najbardziej podstawowym, jest sercem Dobrej Nowiny. Zależność wydaje się wręcz banalna – jaką mam relację ze Stwórcą, taką będę miał ze wszystkimi i z samym sobą. Niestety, jak to zwykle w życiu bywa, łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać- nie. (Rz 7, 18)

Coraz mocniej przekonuję się, że wszelkie wypełnianie prawa lub choćby najpiękniejszej i najszlachetniejszej tradycji bez miłości jest niczym. Ona jest fundamentem wszystkiego. Niesamowicie adekwatne jest tu augustynowe Kochaj i rób co chcesz! Gdybyśmy we wszystko co robimy wkładali miłość, zmienialibyśmy rzeczywistość i burzyli mury. Ta piękna w gruncie rzeczy motywacja zmienia się jednak w momencie gdy sobie uświadomimy, że prawdziwa miłość to miłość ukrzyżowana.

Nie potrafię się zgodzić na Boga, który ma przybite ręce i nogi do krzyża i nic nie może. Nie potrafię się zgodzić na Boga, który jest opluwany, wyszydzany, który jest pośmiewiskiem, głupstwem w oczach świata. Nie potrafię się zgodzić na to, że schyla się i umywa mi nogi. Wolę Go triumfującego, chodzącego w chwale, uzdrawiającego, showmana, celebrytę. I najlepiej, żebym jeszcze i ja coś ugrał dla siebie, jakąś małą prowizję za bycie grzecznym katolikiem.

Moje fałszywe obrazy Boga.

Moje fałszywe postrzeganie rzeczywistości.

Jezus będzie przez 40 dni wychował nas do miłości. Będzie cierpliwie tłumaczył i wyjaśniał na czym polega życie na tym naszym ziemskim grajdołku – o ile będziemy chcieli słuchać. I sam pokaże, jak wygląda miłość w praktyce. Bo bez praktyki nie ma ona żadnego sensu.

Ryzyko zranienia jest ogromne. Zawsze jest, kiedy przestajemy kalkulować a zaczynamy naprawdę wchodzić w to na maxa. To nieustanne ryzyko, że dostaniemy po grzbiecie. Mimo to warto. Skoro sam Syn Boży zdecydował się na taki krok, czemu ja miałbym nie spróbować?


poniedziałek, 17 lutego 2014

Nie utoniesz. Nie spłoniesz




Gdy pójdziesz przez wody, Ja będę z tobą,
i gdy przez rzeki, nie zatopią ciebie.
Gdy pójdziesz przez ogień, nie spalisz się,
i nie strawi cię płomień.

Zdarzają się nam nieraz gorsze okresy. Niby pamiętamy czego Pan Bóg dokonał w nas wcześniej. Niby wiemy, że nasze myślenie o sobie i o naszej sytuacji w 99% jest nieprawdą. Dobrze znamy doświadczenie emocjonalnego dołka, gdzie większość rzeczy napawa pesymistycznie, gdzie kolory przybierają różne odcienie szarości.

I wtedy zjawia się On. Zjawia się w sposób najmniej spodziewany. Po prostu przypomina o tym, co kiedyś sam obiecał i nigdy nie odwołał.

Każdy kto miała jakąkolwiek styczność z ogniem wie, że trzymanie ręki nawet nad rozpaloną zapałką w zbyt bliskiej odległości nie jest rozsądnym posunięciem – najzwyczajniej w świecie się sparzymy i będzie bolało. Podobnie z wodą, gdy toniemy. Lęk, panika, brak racjonalnego myślenia, silne reakcje emocjonalne i silny instynkt przetrwania.

Podobnie w naszym życiu. Walka z grzechem, walka z nałogiem, walka z uzależnieniem, walka lub ucieczka przed tymi, którzy nas krzywdzą. Przeżyć. Przeżyć. Przeżyć. Byle do jutra.

Każdy z nas ma taką wodę, w której już wydaje się, że idzie się na dno, tylko gdzieś mała rureczka do oddychania wystaje z nad tafli wody. Każdy z nas ma taki ogień, który pali niemiłosiernie i nieraz pozostawia blizny. I co na to Bóg? Zdaję się mówić: nie ma takiego ognia, który by Cię spalił doszczętnie i nie ma takiej wody, w której poszedł byś na dno i utonął. Nie bój się, bo Ja Jestem.

W świecie, w którym kultura i media wypychają cierpienie na margines i udają, że nie istnieje, trudno jest cierpieć. Wystarczy pokręcić radiem, a tam sunie reklama za reklamą – suplement diety, lek, cudowna kapsułka na bezsenność, na seks, na odchudzanie, na ból zęba, na wszystko. Jedna tabletka i poczujesz się świetnie. Jeden kurs samodoskonalenia i będziesz tryskał energią, bez żadnego wysiłku. Zespół Lao Che śpiewa w jednej z piosenek: Poradzić mi chciej Magistrze Pigularzu, / Bo chciałbym się pozbyć cierpień mych bagażu / I wiem ja co koi ból krzyża i siedzenia / Poleć mi coś mocnego na ból istnienia.

Ale nie tylko mass media. Dziesiątki spotkań modlitewnych z modlitwą o uzdrowienie mogło w nas spowodować pewien rodzaj presji – muszę być zdrowy. Pan tak chce, na pewno. Muszę.

Nic nie musisz.

Nie będę sprzedawał tanich historyjek, że cierpisz, bo Bóg tak chce i trzeba to przyjąć, że cierpienie uszlachetnia. To zawsze jest rzeczywistość, której nie da się zrozumieć inaczej, jak w perspektywie Jezusowego krzyża. Cierpienie nas nie ominie. Ono nie jest jedynie po to, by się go pozbyć, wyrzucić poza nawias, poza wszelkie dyskursy. Jest po to żeby je dobrze przeżyć. I nie zapomnieć przypadkiem, że On jest z nami i Jego miłość się nie zmienia ani przez chwilę. W takiej perspektywie cierpienie może być nawet dobre i im bardziej będziesz przed nim uciekać, tym bardziej będziesz karmił swój lęk.

Patrzę w tył i widzę czas, kiedy Bóg prowadził mnie za rączkę. Dziś do wielu rzeczy muszę dochodzić samemu (oczywiście przy Jego delikatnej asyście). Może to jakaś oznaka dojrzewania? Na zasadzie – najpierw wędka i rybka, a potem tylko wędka? Nie wiem.

W pierwszym momencie wczorajszego fragmentu kazania na Górze pomyślałem, że Jezus do maksimum podwyższa poprzeczkę przykazań Prawa – i pewnie trochę tak jest. Spójrzmy jednak komu Jezus głosi osiem błogosławieństw i całe kazanie na Górze. Wypowiada te słowa do „błogosławionych” – nieszczęśliwych, głodnych, spragnionych, ubogich w duchu, prześladowanych. Także do mnie i do Ciebie. A więc to znaczy, że potencjalnie możemy do tej poprzeczki doskoczyć. Bóg widzi w Tobie to, czego nie potrafiłby dostrzec żaden człowiek. On nawet z gnoju umie zrobić nawóz. On nawet z Twojego cierpienia może uczynić coś dobrego.

Okazuje się, że szanse na to by czynić dobrze czy źle są takie same. Nie zżymajmy się na kulturę współczesną, że taka bezbożna, splugawiona, że chrześcijaństwo jest w odwrocie. Położył przed tobą ogień i wodę, co zechcesz, po to wyciągniesz rękę. Przed ludźmi życie i śmierć, co ci się podoba, to będzie ci dane. (Syr 15, 16). Nie położył życia 20 km dalej. Leży przed Tobą – bierz co chcesz.

Bóg tak bardzo nas kocha, że daje nam prawdziwą wolność – możemy wybierać między życiem i śmiercią. I nie ma nikogo kto bardziej Ci ufa i wierzy w Ciebie niż On.


wtorek, 14 stycznia 2014

Pójdź za Mną. Znowu.




Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać. Lecz On obrócił się i patrząc na swych uczniów, zgromił Piotra słowami: «Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie» (Mk 8 32—33)

A kiedy byli w drodze, zdążając do Jerozolimy, Jezus wyprzedzał ich, tak że się dziwili; ci zaś, którzy szli za Nim, byli strwożeni. (Mk 10, 32)

Potykając się można zajść daleko, nie wolno tylko upaść i nie podnieść się… (J. W. Goethe)

Czasem musimy być strwożeni żeby zobaczyć absurd swojego myślenia. Czasem musimy dostać porządnie po dupie żeby Bóg mógł powalić nasze schematy. To jak Go sobie ulepiliśmy, jak włożyliśmy do foremki aby pasował do naszych oczekiwań. Ale On jest inny. On nie mieści się w nasze ramy. Nieogarniony. Wyprzedza nas. Jest jak tancerz, który ciągle jest dwa kroki przed nami – nie dlatego, że źle tańczy, ale dlatego, że my nie nadążamy za Jego wolą, która jest miłością. Która w gruncie rzeczy – choć wydaje nam się, że coś tracimy – jest w naszym interesie.

Mówią, że trzeba się uczyć na cudzych błędach i pewnie mądrze mówią i uczenie. Patrząc jednak trochę wstecz na swoje życie widzę, że parę moich błędów, które On dopuścił miały pedagogiczny charakter. Trochę jak dziecko, które póki nie sparzy sobie ręki na piecu będzie tam pchało swoje małe rączki, ani myśląc słuchać rodziców, którzy mówią:  Nie wolno!

Inna sprawa, że my i tak chodzimy non stop z poparzonymi łapami wpadając ciągle w to samo. A On cierpliwie nas opatruje.

Dobry Ojciec.

Słowa: Zejdź Mi z oczu, szatanie też mają charakter pedagogiczny. Bo to nie tzw. „współczesny świat”, antyklerykalizm, ateizm, księża pedofile czy inne podobne zjawiska są zawadą do przyjęcia Dobrej Nowiny. To do mnie Jezus kieruje te słowa. Problem nie leży nie po stronie złego świata (choć on nas może w jakiś sposób zwodzić), ale po stronie mojego chorego myślenia. To ja sam jestem mu zawadą – bo nie myślę po Bożemu, lecz po ludzku.

Zejdź Mi z oczu to dosłownie odejdź za Mnie – wróć na swoje miejsce. Pójdź za Mną, a nie za Twoim wyobrażeniem mnie – zdaje się mówić Bóg.
Posłuchaj dziś co On ma Ci do powiedzenia. I nawet jak się strwożysz sobą pamiętaj, że On nie przyszedł by Cie potępić, ale po to by Cię zbawić.

środa, 20 listopada 2013

Aż do krwi






Przede wszystkim zaś godna podziwu i trwałej pamięci była matka. Przyglądała się ona w ciągu jednego dnia śmierci siedmiu synów i zniosła to mężnie. Nadzieję bowiem pokładała w Panu. Pełna szlachetnych myśli, zagrzewając swoje kobiece usposobienie męską odwagą, każdego z nich upominała w ojczystym języku. (2 Mch 7, 20-21)

Za każdym razem kiedy czytam ten fragment Księgi Machabejskiej przechodzi mnie dreszcz. W świecie, w którym wszystko musi łatwe, przyjemne i najlepiej „na już”, takie zachowania mogą budzić jedynie politowanie. I jasne – macie prawo sądzić, że przecież mogli dla „świętego spokoju” (o którym pisałem ostatnio) zjeść ten głupi kawałek mięsa, zamiast dać się posiekać. Ja jednak myślę, że jak zwykle w Słowie Bożym chodzi o coś większego niż ta nieszczęsna wieprzowina.

Dla Izraelitów Prawo było najważniejsze, gdyż było ono ustanowione przez samego Boga. Z tego też powodu trudno dziwić się faryzeuszom, którzy jako „oddzieleni” od reszty ludu tak mocno przestrzegali chcieli go przestrzegać – żeby przypadkiem nie urazić samego Boga. I skonfrontujmy to teraz z naszą wrażliwością na grzech (a pierwszą osobą dla której to piszę jestem ja sam). Czy nie dominuje w nas obojętność i lekceważenie grzechu? Ile razy sobie mówiliśmy: „Pan Bóg się nie obrazi jak zrobię to i tamto”? Tymczasem dziś widzimy jak wierni Izraela dają się zabić, byle tylko nie przekroczyć Prawa! Kogo z nas stać na coś takiego?

Grzech stał się dla niejednego z nas czymś śmiesznym, groteskowym – po prostu takim kościelnym gadaniem. Bo Kościół taki nieżyciowy, bo świat funkcjonuje inaczej, bo trzeba walczyć o swoje wszystkimi dostępnymi środkami – nawet, jeśli nie mają one nic wspólnego z jakąś ogólnie przyjętą moralnością. Można więc kłamać, kraść, zabijać (i dosłownie i metaforycznie) – bo przecież „inaczej nie można”. Cel uświęca środki.

Myślę sobie, że bliscy jesteśmy adresatom Listu do Hebrajczyków, gdzie padają słowa: Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi. (Hbr 12, 4) Myślę też, że świadomość że prawie wszystko zależy od Boga i Jego łaski jest dla nas bezpiecznym wyłomem żeby popadać w przeciętność. Bo wiele naszych złych postaw, grzechów i zniewoleń ciągle w nas jest bo jesteśmy zwyczajnymi leniami, bo nie ma w nas woli walki i motywacji. Kto z nas może powiedzieć, że opierał się grzechowi aż do przelewu krwi? Czy dałbyś się pokroić, byleby nie zgrzeszyć? Ja sam na oba te pytania muszę niestety udzielić negatywnej odpowiedzi.

Jest jeszcze jedna rzecz, która napawa mnie optymizmem w tym Słowie. Wiara Izraela za panowania Antiocha była w odwrocie. Wielu wyznawców Jahwe ugięło się pod jego rozkazami i chcąc chronić swoje życie uległo łamiąc Prawo i odstąpiło od Pana. Znaleźli się jednak Ci, którzy się sprzeciwili. I to właśnie oni zostali zapamiętani jako bohaterowie.

Dużo się dziś mówi o tym wstrętnym „współczesnym świecie” (choć to chyba kwestia spojrzenia i widzenia Bożych darów, których w nim co niemiara). Może i wokół Ciebie panuje niewola grzechu. Może wszyscy wokół Ciebie porzucili Prawo i uznają grzech za śmieszną gadaninę. Zaufaj Panu i miej Jego Prawo w swoim sercu – na pewno nie zostaniesz zapomniany przez Niego, bo On będzie Cię strzegł jak źrenicy oka (Ps 17).

Dziś jest być może dobry dzień by zrewidować naszą wolę walki, motywację, duchowe lenistwo. Czy naprawdę jest w nas pragnienie bycia z Bogiem, czy jesteśmy tylko marnymi pozorantami. Trzeba mieć odwagę by stanąć w prawdzie przed sobą, ale Bóg ma moc nas przemienić. Są momenty (a mówię z własnego doświadczenia), kiedy wiara przestaje być sielanką i przyjemnością, a staje się polem ciągłej walki ze sobą i ciężką robotą. Ale kto wytrwa do końca ten będzie zbawiony. (Mt 10,22 )

Gotowy do walki?