Budowanie relacji z Bogiem jest pracą
tyleż żmudną i trudną, co owocną. Czytając Biblię, będąc we wspólnocie,
przystępując do sakramentów, słowem – doświadczając na wszelakie sposoby Jego
dobroci i miłości czujemy, że powolutku, małymi kroczkami postępujemy do
przodu, choć czasem trzeba się o kilka cofnąć.
A potem przychodzi kryzys i wszystko rozsypane
w drobny mak. Każdy kto tego doświadczył doskonale to wie.
Bardzo bliski jest mi prorok Eliasz przebywający
na Horebie. Eliasz po wielu sukcesach „ewangelizacyjnych”, po tym jak zdecydowanie
występował przeciwko bałwochwalstwu króla Achaba i bezpośrednio po sprowadzeniu
ognia z nieba i wytraceniu czterystu pięćdziesięciu proroków Baala siedzi przerażony
w jaskini. Wielki prorok, działający cuda w mocy Bożej wobec króla i ludu izraelskiego
opada z sił, jest bezradny. Zamyka się. Ucieka przed królową Izebel jakby był
zwyciężonym, a nie wielkim zwycięzcą. W tym kontekściebardzo prawdziwe są słowa
kard. Martiniego: Doświadczenie poucza
nas, że niejednokrotnie szczyt sukcesu zapowiada kryzys nerwowy: angażujemy
całą naszą energię, aby osiągnąć jakiś rezultat, lecz gdy to się stanie, kończy
się wytrzymałość naszych sił. Prorokowi zdarzyło się prawdopodobnie coś
podobnego; odwaga, by biec szybciej od koni, aż do bram pałacu Izebeli,
doprowadziłą go do kryzysu, wyczerpania, załamania.
Przeszywające są słowa Eliasza: Wielki już czas Panie! Odbierz mi życie, bo
nie jestem lepszy od moich przodków. Z jednej strony wybrzmiewa jakieś
rozczarowanie Bogiem. Jest On jakby nieobecny, wydaje się, że przegrał batalię
o swój Naród Wybrany, który odwrócił się od Niego. Dalekim echem będzie późniejsze
wołanie apostołów do Jezusa w czasie burzy: Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że
giniemy? Z drugiej
strony – rozczarowanie Eliasza samym sobą i niepowodzeniem swojej misji - aż do
tego stopnia, że pragnie śmierci.
Dobrze
znamy te stany. Kiedy wołamy do Boga (albo już daliśmy sobie z tym spokój),
kiedy rodzi się w nas ogromny bunt, żal, że już nic Go nie obchodzimy, że miał
być dobrym Ojcem a opuszcza nas w momencie, gdy Go potrzebujemy najmocniej. Żal
do Boga, ale i do innych ludzi, że nas nie rozumieją, że się od nas odwracają,
choć nieraz jest wręcz przeciwnie a my nie zauważamy ich obecności. Wreszcie rozczarowanie
tym, że nie domagamy, że znowu zawaliliśmy, że mieliśmy już być porządnymi
ludźmi, bez skazy, przestrzegającymi przykazań, dobrymi dla innych. Dochodzi tu
jeszcze jedna zadra – nie jestem lepszy
od moich przodków. Zarzekaliśmy się, że nie będziemy jak inni, że nie
będziemy powielać grzechów naszych rodziców, a chwila po chwili coraz bardziej
się do nich upodabniamy, nawet wbrew sobie. Ile razy powtarzałem sobie, że ze
mną będzie inaczej, że przerwę w końcu tą złą passę, że ten grzech pokoleniowy
zatrzyma się na mnie? Wiele razy.
Ale Bóg
przychodzi z pocieszeniem. Najciekawsze jest to, że wcale nie jest powiedziane,
że Bóg był w szmerze łagodnego powiewu
– jest jedynie mowa o tym, że nie było Go w wichurze, trzęsieniu ziemi i ogniu.
Zanim jednak przyjdzie z pocieszeniem zadaje dość prowokujące pytanie: Co ty tutaj robisz, Eliaszu? Co tak
naprawdę Cię tu sprowadziło i co jest źródłem Twojego śmiertelnego przerażenia?
Może to być szansa na konfrontację z czymś, co siedzi w nas od lat, a czego
nigdy nie chcieliśmy wydobyć na światło dzienne. Przede wszystkim zaś – naszym powołaniem
z pewnością nie jest siedzenie w jaskini.
Co ty
tutaj robisz, Mateuszu?
Mietek
Szcześniak z Anną Marią Jopek śpiewają: Czekaj
na wiatr, w górę niech uniesie Cię. Nie musisz się bać kiedy skrzydła wiary
masz. Wydaje się, że wiara jest niezbędnym składnikiem tego, by Bóg mógł
się z nami spotkać i nas pocieszyć. Wiara, która wcale nie musi być wiarą na
miarę wielkich świętych Kościoła, ale taka na jaką nas stać w tym momencie.
Jemu to wystarczy.
Po tym
spotkaniu z spotkaniu Eliasz znów jest posłany przez Boga do pełnienia misji.
Pomógł wiatr. Nam też może pomóc – być może nie po to, by uśmierzyć nasz ból,
ale byśmy wyszli w końcu z naszej jaskini i by szmer łagodnego powiewu mógł zawiać nam lekko w plecy i popchać do
przodu.
Kryzys może być zaczynem czegoś dobrego. Nawet jeśli jeszcze nie potrafię tego dostrzec.
Kryzys może być zaczynem czegoś dobrego. Nawet jeśli jeszcze nie potrafię tego dostrzec.
Czekam,
Panie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz