czwartek, 30 maja 2013

Bóg obecności

    Jest coś dziś niepokojącego w dzisiejszym święcie. Nie, nie chodzi o gawiedź przechodzącą być może koło twoich okien, śpiewającą pobożne pieśni. Ten-Który-Niepokoi kroczy na czele tego pochodu. W strugach deszczu.

    Centralnym elementem wszystkich dzisiejszych czytań w liturgii jest chleb. Czytanie po czytaniu – chleb. Gdyby zastanowić się, tak zupełnie powierzchownie, chleb jest w naszym życiu czymś zupełnie normalnym (nie wnikam tu w osobiste upodobania kulinarne, czy stronicie od białego pieczywa, czy jecie chleb orkiszowy lub ekologiczny). Czymś, co jemy codziennie. Czymś powszednim (jak w modlitwie Pańskiej).

    Czyżbyś Ty, Panie Jezu, chciał być w moim życiu Kimś powszednim? Normalnym uczestnikiem mojego życia? Nie tylko Kimś „od święta”, ale by zupełnie normalne i naturalne było to, że uczestniczysz w moim życiu, że czasem chcesz ze mną tak po prostu porozmawiać – wysłuchać co mam do powiedzenia, ale też wyrazić swoje zdanie, swoją wolę (tylko czy ja chcę jej słuchać?).

    Wielu z nas na pytanie o 3 najważniejsze rzeczy w życiu wymieniłoby Boga. Jeszcze niedawno sam bym tak twierdził. A może nawet bym się zarzekał, jak św. Piotr: Panie, z Tobą gotów jestem iść nawet do więzienia i na śmierć (Łk 22, 33). No i życie weryfikowało wielokrotnie – od upadku do upadku. Więc czy On naprawdę jest dla nas tak ważny jak nam się wydaje? Jeśli o mnie chodzi – na pewno nie. Wiele się jeszcze muszę nauczyć, wiele razy upaść i razem z Nim się podnieść, żeby spokornieć i nie polegać tylko na sobie. Wszystko co we mnie dobre jest z Boga.

    Dlaczego napisałem, że jest On tym, który niepokoi? Bo kolejny raz ucieka schematom i ramkom, w których chcielibyśmy go umieścić. Jest tak wielki, że może stać czymś tak małym, jak kawałek opłatka. I w dodatku jest tak blisko – praktycznie na wyciągnięcie ręki. Dla wielu taki Bóg jest nie do zaakceptowania – przecież wygodniej jest, kiedy Bóg jest gdzieś tam daleko, bo nie muszę go słuchać i wypełniać Jego słów, mogę robić wszystko według MOJEGO, autorskiego planu na życie (zresztą najlepszego, przynajmniej w moim mniemaniu), a wystarczy, że spełnię rytuał, pójdę do kościoła w niedzielę (bo niedziela, to trza iść). Bóg pozostanie ideą a nie Osobą. Ewangelia pozostanie tylko kodeskem moralnym (owszem całkiem mądrym, powiedzą niektórzy), a nie Słowem samego Boga, ostrym jak miecz obosieczny (Hbr 4, 12).

I nie będzie spotkania. A On dziś jawi się jako Bóg obecności.

    Święty o. Pio zapytany o to, co Jezus czyni podczas Komunii, odpowiada: On całuje mnie całego i rozkoszuje się w swoim stworzeniu. To Bóg rozkoszuję nami! Czy to jest normalne?

    Bóg staje się chlebem, jednak nie jest to taki „zwyczajny”. O. Grzegorz Kramer pisze, że To jest posiłek skandaliczny. A Michał Lorenc, znany kompozytor, w wywiadzie z Marcinem Jakimowiczem mówi: Denerwuję się, gdy słyszę, że „chrześcijaństwo jest normą”. Jaką normą? Czy to normalne, że dziewica rodzi Syna, w czasie Komunii zjadasz ciało swojego Boga, że zmartwychwstaniesz? To jest norma? Czy może mi to ktoś logicznie wytłumaczyć?

Oto wielka tajemnica wiary. Nie wiem jak wy, ale ja wolę być nienormalny.




2 komentarze:

  1. Ja też jestem nienormalny razem z Tobą! A gdzie dwóch lub trzech... tam i On. :)
    Jak dobrze mieć Boga po swojej stronie. Nawet jeśli my czasem przekraczamy linię w tę drugą - grzechu.

    Piszę właśnie jedno zdanie o o. Pio (w tekście na inny temat), przerywam, aby zobaczyć fejsa i trafiam tu do Ciebie. A tu o Nim i słowa, które są mi tak bliskie. Choć je dopiero poznałem.

    To jest niemożliwe. Bóg rozkoszuje się mną? Mną? Uff, przecież ja jestem Jego. To przecież całkiem normalne. ;)

    Dobrze, że jesteś i że piszesz!

    OdpowiedzUsuń