Gdy Jezus odchodził stamtąd, zobaczył człowieka, który pobierał cło.
Miał na imię Mateusz. (Mt 9, 9)
Widzę, jak w moim życiu Słowo
Boże, w różnych okresach aż do teraz, zajmowało różne miejsce. Niektóre perykopy
ewangeliczne czy fragmenty Starego Testamentu wiążą się z konkretnymi faktami z
mojego życia, urywkami niczym z taśmy filmowej, gdzie splątane są sieci
wydarzeń, ludzi, relacji, uczuć, emocji. Do niektórych wracam z radością, do
innych z zawstydzeniem, lękiem, smutkiem – bo mogłem lepiej, bardziej, bo tego
i tamtego bym dziś nie zrobił, że gdybym cofnął czas… i takie tam. Ale nieważne
– dziś jest dziś, a co było to miało być.
Dzisiejszy fragment Ewangelii
jest dla mnie ważny nie tylko dlatego, że jest o moim imienniku i patronie
zarazem. Że ten, któremu Jezus mówi: Pójdź
za mną! ma na imię tak samo jak ja – Mateusz (z hebrajskiego Mattaj – dar Boży), choć pewnie z tego
powodu także. W gruncie rzeczy to opis
uzdrowienia, wcale nie mniejszego niż inne bardziej spektakularne uzdrowienia
fizyczne, których w Ewangeliach bez liku.
Zauważyłem ostatnio w sobie, że
mam bzika na punkcie miłosierdzia. Patrząc na Pismo Święte jako na całość
właśnie ten boski przymiot wydaje mi się najważniejszy. Gdyby prześledzić
Biblię od Księgi Rodzaju aż po Apokalipsę zauważymy, że jest to historia
ciągłego przebaczania Boga człowiekowi i okazywania mu miłosierdzia. Adam i
Ewa, stworzeni na obraz i podobieństwo
odwracają się od Boga, a ten, choć wyprasza ich z raju, ciągle ma nad nimi
pieczę. Historia Izraela – ciągłe odwracanie się od Jahwe do bożków, którzy zbawić nie mogą i ciągłe powroty
w otwarte ramiona Boga. Misja Jezusa też nie jest niczym innym jak wołaniem
swoich owiec z powrotem, aby nastała
jedna owczarnia i jeden pasterz. Ciągle powtarzająca się historia
miłosierdzia.
Dla ortodoksyjnego Żyda „celnik”
było równoznaczne z „grzesznik”. Dlaczego więc mówię o uzdrowieniu? Przypomina
mi się jedna z medytacji I tygodnia Ćwiczeń Duchowych, gdzie św. Ignacy poleca spojrzeć na siebie jako na ranę jakąś i
wrzód, z którego wypłynęło tyle grzechów i tyle złych czynów oraz taki wstrętny
jad (ĆD 58). Jezus przychodzi uwolnić od choroby grzechu. A wstrętna to
choroba, zaczynająca się niepozornie, by krok po kroku opanować całą Twoją
osobę. Zawsze zaczyna się od małych rzeczy – wystarczy wrócić do historii
Dawida (2 Sm 11, 1-26). I ja sam też świetnie pamiętam takie sytuacje ze
swojego życia. I dlatego teraz mogę tę kilka słów do Ciebie napisać – bo doświadczyłem
uzdrowienia. Spotkałem miłosiernego. I to nie raz.
Myślisz, że Bóg „karze” za
grzechy? To fałsz – sami sobie fundujemy różne infekcje, by potem wrzód opanowywał
nas całych, bo nie chcemy się nawrócić. A On cierpliwie czeka.
Mało tego, że Jezus zasiada z
celnikami, prostytutkami i innymi wyrzutkami do jednego stołu. On mówi: Pójdź za mną!, i chce z nas zrobić
uczniów. Poraża mnie to, ale jest to moim doświadczeniem, więc staram się
korzystać z tego daru, bo niczym sobie u niego nie zasłużyłem na to, ci mi dał. Tu nie musi chodzić o powołanie duchowne.
Pójdź za mną!, czyli pozwól mi się prowadzić - zdaję się mówić Jezus.
Wiele miałem podejść (w
większości nieudanych) by pisać takiego bloga, jakiego teraz masz przed oczyma.
To co tu piszę jest „przefiltrowane” przeze mnie. Słowa Bożego, moim zdaniem,
nie da się „czytać” – jeśli ktoś tak chce, to wydaje mi się to jakieś bez sensu
(choć na pewnym etapie jest to pewnie potrzebne). Słowo trzeba przeżyć, doświadczyć na własnej skórze – w przeciwnym wypadku może się ono
stać pobożną lekturką o Panu Jezusie, co chodził po ziemi i dobre rzeczy
czynił, co tu kogoś uzdrowił, a tam trochę chleba rozmnożył. Zobacz w Mateuszu
siebie – jak Pan Cię wyciąga z tarapatów, z „szemranego” towarzystwa , byś
niósł właśnie tam Jego miłosierdzie.
Ci, którzy mnie znają i czytają
tego bloga znają dobrze moje słabe strony. Nie bez powodu tak a nie inaczej nazwałem
tego bloga i nie uważam tę nazwę za najbardziej adekwatną. Ufam i wierzę, że z
moich walk z samym sobą i ciągłych upadków Pan Bóg jeszcze coś dobrego
wyciągnie. A jeśli włącza mi się jakiś ton moralizatorski (choć za wszelką cenę
staram się go unikać), to pierwszą osobą którą pouczam jestem ja sam.
Wysłałem jednej osobie (którą
niniejszym pozdrawiam) fragment z Księgi Ozeasza, nie orientując się nawet, że
to do mnie:
Dlatego ciosałem ich przez
proroków
I raniłem słowami ust moich
(Oz 6, 5)
Słowo jest mieczem obosiecznym. Być może, słuchając niektórych słów, które Bóg chce Ci przekonać, czujesz ból – bo się nie zgadzasz, bo to za trudne, bo uderza w jakiś twój czuły punkt. I dobrze. Dobry lekarz nie zawsze może działać ze znieczuleniem, by usunąć z nas całą zarazę, która w nas tkwi. On nas zranił i On nas uleczy, On uderzył i On opatrzy nam rany (Oz 6, 1). Trzeba mu tylko na to pozwolić - a wtedy będziemy mogli być dla innych darem Bożym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz